W marcu Taboo 2010 na Cerber Blog!



czwartek, 18 lutego 2010

Skoro chcą to niech mają...

Skoro osoba o nicku "dupa" (która na pewno nią jest) chce abym pisał o szkole. Wasze prośby zostały wysłuchane. Dobry JA daję wam oto ten tekst.

W autobusie szkolnym śruby od kół się odkręcają - szkoła nas naraża na niebezpieczeństwo (tak sądzę).
Sama moja szkoła, zdaje się być zbiorem patologicznych osobników, osób bez przyszłości, leni i idiotów, którzy myślą że są pępkiem świata. W rzeczywistości są z drugiej strony, pod plecami.
Jedynie nie liczni utrzymują należyty poziom ( w tym ja ), i reprezentują szkołę, tak jak należy.
Osobniki bez przyszłości, są jednak w dominującej większości, więc nawrócenie ich na poprawną ścieżkę jest nie możliwe. Ten króciutki tekst jest dla "dupa", i myślę, że zalicza się on do tej większej części.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Sprawy informacyjne / Talenty za hieroglify

Dzisiaj jest wpis na dwie części.
Sprawy informacyjne.

Z związku z natłokiem spraw na głowie zmieniamy harmonogram imprez. Od dzisiaj odbywają się one co dwa miesiące. Tak więc od dzisiaj obowiązuje taki harmonogram:
-marzec - Taboo
-maj - Maximum Brawl
-lipiec - Providence
-wrzesień - Superstars
-listopad - Thunder
-styczeń - My Road
Oto i logo Taboo 2010:
Mam też zamiar wprowadzić Cerber Massmedia. Pod tą nazwa kryje się profil na chomikuj. Tam będziecie mogli pobrać muzykę, tapety, zdjęcia, na 24 godziny. Link: http://chomikuj.pl/cerberblog
Massmedia będzie aktualizowane regularnie.

Wpis właściwy.

Talenty za hieroglify. Czyli ciężkie pieniądze za litery. Idąc dalej tym tropem można dojść do wniosku że dziś będzie o cenie książek na rynku polskim. Zachodzę do Empiku, z setką w kieszeni i zamiaruje kupić jakąś książkę. Mój wzrok skupia się na "Dr.House i filozofia" Ta książka nie była gruba, co niektóre podręczniki do szkoły ją przerastały objętościowo. Obrazków nie było, więc logicznie można stwierdzić że cena książki będzie niska. Cena 29,90 zł. Tanio nie jest. Słyszę ze wszystkich stron głosy że ceny książek to horror. Mało jest książek które cenowo schodzą poniżej 20 zł. Co z tą polską panowie i panie?

czwartek, 4 lutego 2010

Co będzie po My Road 2010?


Gala My Road 2010 już się odbyła. Nie przebrane tłumy ludzi, wdzierały się na mój blog. Jednak po My Road 2010 odbędzie się Against All Odds 2010, które będzie polegało na tej samej zasadzie co My Road 2010 czyli dostanie opowiadanie "Nowy Świat", napisane specjalnie na potrzeby Cerber Blogu. Oto i plakat projektu. Muzyka reklamująca go to: http://miska888.wrzuta.pl/audio/2tAkdLwLg3E/kevin_rudolf_jay_sean_birdman_lil_wayne_-_i_made_it
Po wysłuchaniu napiszcie czy sie podoba w shoutboxie.

O przystanku odbudowie

Przystanek

Przystanek we wsi. Jedyne połączenie Piaseczna z resztą świata. Skoro jedyne, to i przystanek powinien być chlubą wsi. Odpicowany, pomalowany, z ogrzewaniem, z wygodnymi ławeczkami, automatem do kawy oraz elektroniczna tablicą kursów tramwajów (dobra, autobusów). Lecz wandale dewastują takie cuda cywilizacji, trzeba je od czasu do czasu naprawić.

Oto epicka historia naprawy naszego przystanku PKS.

Księga I
Zebranie

Wichura. Straszna, lecz niezwykła. Zabójcza, lecz przepiękna. Jej ofiarą padł właśnie przystanek. Gruzy na ziemi, ruiny na chodniku jasno wskazują budowę przed epoką V Rzeczypospolitej. Z pomalowanych ścian na sinokoperkowy róż w miętowe kopki zostały jedynie miętowe kropki. Napisy na ścianach zostały bezpowrotnie zniszczone, tynk odleciał i płaty farby.
Ludność miejscowa widząc to podniosła krzyk i lament. „Odbudować trza” – wołali. Jak powiedzieli tak zrobili.

Księga II
Odbudowa

Nasz naród polski to naród innowatorów i wynalazców. Spragnionym budowniczym przyszło na myśl, że zamiast podłączyć czajnik do gniazdka, można podłączyć go pod oprawę żarówki. Nie każdy mając obok siebie wiadra, wynosiłby gruz w dłoniach. Nie wszyscy mając farbę, pomalowaliby tak ze schła dwa tygodnie. Nie każdy do betoniarki wrzuciłby puste butelki (powstał nowy materiał betonobełt / szkłonobeton).

Księga III
Otwarcie

Przyszedł dzień wielkiego otwarcia przystanku PKS. Stoły obok były suto zastawione jedzeniem oraz bimbrem. Cała wieś odświętnie ubrana przyszła na wielkie otwarcie. Już sołtys przecina wstęgę, nożyczkami tępymi jak nóż do masła. I oto generalny architekt/budowniczy/innowator nowych materiałów budowlanych opiera się o przystanek. Sru, przystanku nie ma.

środa, 3 lutego 2010

Koniec My Road 2010

3r.p.n.e
Chiem

12

Minęło wiele lat po uderzeniu komety w dawne Chiem. Ząb czasu zabliźnił rany które dostano w tamtym okresie. Prawie nic się nie zmieniło, drzewa dalej rosła na szczątkach swych poprzedników a Celtowie mieszkali na kościach przodków. Zmieniły się tylko dwie rzeczy.
Pierwszą rzeczą było same Chiem. Nowe budynki wznieśli potomkowie Kamora i Isalisa. Były wśród nich nowe domy, zbudowane nowszą techniką niż czterysta pięćdziesiąt lat temu. Była nowa kamienna świątynia poświęcona ich najważniejszemu, nowemu bogu – Taranisowi. Były nowe budynki przyświątynne, nowe spichlerze, centrala kupców którzy handlowali najważniejszym towarem regionu.
Handlowali stalą. Bowiem z przekleństwem spadło na nich błogosławieństwo. Ruda żelaza która była i która przybyła zyskały unikalne właściwości. Stal produkcji tego plemienia miała o wiele większą zawartość węgla niż z okolicy nie dotkniętej uderzeniem komety. Celtowie kiedy kilkanaście lat później przybyli na te tereny, szybko zorientowali się że mają tajemniczą stal, przewyższającą wszystkie inne jakością i ilością.
Celtowie też się zmienili – na gorsze.
Myśleli że to gniew boga, ściągnął na nich tę katastrofę, i domaga się ofiar. Porzucili oni ścisły związek z naturą na rzecz dzikości, brutalności i okrucieństwa. Najjaskrawszym tego przykładem był rytuał zwany młynkiem Taranisa. Mężczyzn, kobiety i dzieci a nawet i noworodki przywiązywano do gigantycznej postaci boga z chrustu i podpalano ją. Ofiary powoli się spalały na popiół. Nikt im nie pomagał, byli oni obojętni.
Celtowie stworzyli legendarne królestwo zwane Norikum. Było ono doskonale uzbrojone i bogate, gdyż Rzymianie skupywali od nich stal, za najwyższą cenę na jaką było ich stać. Tysiące, setki tysięcy sestercji, miliony złotych monet, zapełniało skarbiec państwa Norikum. Sąsiedzi patrzyli zazdrośnie na ich bogactwa, chcieli ich podbić ale bali się Rzymian którzy nie podporządkowali Norikum, byli oni równorzędnymi partnerami w interesach.

13

Terus szedł przez leśną ścieżkę wprost do stolicy Norikum, Chiem. Gwizdał sobie wesoło, gdyż udało zbić dobry interes. Sprzedał kilka tysięcy sztab stali za dziesięć milionów sestercji. Zrobił interes swego życia. Zarobił na czysto osiem milionów sestercji ale siedem miał obowiązek wpłacić do skarbca Norikum. Słyszał legendy o tym skarbcu. Mówiono że tam jest kilkadziesiąt milionów monet, mówiono że jest tam osiem ton złota i równowartość stu w srebrze i kamieniach szlachetnych. Za skały wyskoczył jego długoletnio kompan, przyjaciel i towarzysz broni Zelar.
- Jak się masz Terusie? Co u ciebie słychać? Taka ładna letnia pogoda, a my musimy iść na zebranie na plac wioski. Kazał mi to przekazać sam wódz.
- Zebranie? A w jakim celu? – spytał zaskoczony. Dziwił się zebranie, wódz nigdy takich nie robił, sprawa musiała być nadzwyczaj pilna.
- Dobrze już idę Zelarze. Pobiegnijmy truchtem, tak będzie szybciej. Zelar przytaknął i razem pobiegli. Jako Celtowie i wojownicy kochali ćwiczenia fizyczne. Wyglądali prawie tak samo, krępi, z białymi włosami, sztucznie zabielonymi i opaleni. Po kilkunastu minutach dotarli do wioski a po przejściu przez bramę weszli na plac. Na ogromnym placu handlowym stało dziewięciuset wojowników, zaledwie jedna trzecia siły Norikum. Reszta była na wyprawie po łupy które mieli nadzieję zdobyć na Słowianach i Germanach. Zawsze przynosili coś co miało ogromną wartość pieniężną.
Wódz wioski Heranal stając na piedestale w centrum placu powiedział:
- Rodacy, wojownicy, Celci. Wybiła godzina wojny. Dopiero powróciła część wyprawy łupieżczej złożona ze stu osób. Tylu osobom udało się przeżyć. Reszta zginęła – tu Heranalowi załamał się głos - Dzielni wojownicy donieśli nam, że Gotowie, Germanie Słowianie szykują koalicję i ich zjednoczone wojska idą na nas w sile dziesięciu tysięcy. Chcą naszego złota, kobiet i ziemi. Nie oddamy im tego bez walki. Ściągnijcie najemników i niewolników, musimy wzmocnić siły!
Wszyscy słuchali z kamienną twarzą. Sami nie dają rady ich pokonać. Muszą prosić o pomoc Rzymian. Heranal wysłał poselstwo, miało wrócić za tydzień. Wierzył że zdążą przyjść z posiłkami na czas.

14

Tymczasem koalicja ludów północy maszerowała przez środkowe Niemcy i powoli wkraczali na tereny Wyżyny Bawarskiej. Dziesięć tysięcy osób wołało jednym głosem „ Śmierć Celtom! „. Rozgniatali oni jak muchy wioski i osady celtyckie łupiąc co się dało, zabierając kobiety i dzieci do niewoli a po powrocie mieli zamiar zrobienia z nich niewolników.
Byli przesyceni żądzą wyniszczenia Celtów, chcieli się odwdzięczyć za pięćset lat upokorzenia i wyniszczania.
Maszerowali jak armia ciemności, zostawiali jedynie po sobie zgliszcza i dymiące ruiny. Jeżeli do jakiejś wioski dotarła wieść że armia idzie, w kilka minut była już pusta. Każdy uciekał co sił w nogach do Chiem, jedynego miejsca w miarę bezpiecznego. Na postoju przywódca armii, Got, Daaerman wezwał do siebie zarządców narodów, i tak Gotami rządził Wanewaler, Germanami Nensus a Słowianami Kalibog. Trzy nienawidzące siebie narody łączyła przyjaźń wojenna. Po powrocie do domu, dalej będą wrogami.
Daaerman zaprowadził trójkę zarządców do namiotów, wezwał tłumaczy. Kiedy już wszyscy przybyli powiedział:
- Witam was bracia moi. Jak wiecie już tylko trzysta kilometrów dzieli nas od Chiem i ich nieprawdopodobnych bogactw. Wasi żołnierze muszą znosić trud marszu, jedynie przez tydzień. Potem zaatakujemy – oznajmił. Daaerman był bardzo wysokim blondynem, miał na oko dwieście centymetrów. Miał około czterdziestki a naczelnym armii mianowali go władcy tych trzech narodów.
- Czy mamy już jakąś taktykę ataku, czy będziemy okupować Chiem? – spytał Nensus. Nensus był wzorem idealnego wojownika. Wysoki, z doskonałą rzeźbą ciała wsławił się doskonałą strategię i dzięki niemu armia Germanów odnosi coraz większe sukcesy.
- Będziemy jednak okupować miasto. Do niego napływa okoliczna ludność. Nasze raporty donoszą już o sześciu tysiącach przybyłych uciekinierów. Celtowie rozpaczliwie szukają żywności. Jak tam dojdziemy, minie tydzień, dwa i miasto się podda – wyjaśnił Daaerman.
- A czy już wiemy jak podzielimy łupy? – dopytywał się władca Łużyczan, Kalibog. Był on osobą niezwykle chciwą i samolubną. Nigdy by go nie wzięto do tego sojuszu ale posiadał genialnie wyszkoloną piechotę i łuczników oraz oszczepników łużyckich. Jego siły były niewielkie, wynosiły dwa tysiące, ale jeden łużyczanin był wart czterech Gotów.
- Najprawdopodobniej podzielimy je w ten sposób, na dziesięć części, a każdy z nas dostanie po trzy części. Dziesiątą częścią opłacimy wojsko – zaproponował Daaerman
- Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu zanim go nie złapiemy – przestrzegł wszystkich Wanewaler – Musimy najpierw mieć te łupy
- Racja Walewanerze, a teraz napijmy się za zwycięstwo – zgodził się Kalibog
Wszyscy unieśli kielichy z winem i wykrzyknęli „ Za Zwycięstwo! „

15

W Chiem był ruch jak w dzień targowy, lecz dziś nic nie sprzedawano. Przybyli ludzie to uciekinierzy wojenni, szukający azylu. Snuli się po uliczkach głodni, samotni, biedni. Kobiety pomagały im jak tylko mogły lecz żywność się kończyła. Dużą jej część zjadali mężczyźni, którzy ciężko pracowali fizycznie. Budowali oni palisady, uszczelniali mury, stawiali strażnice. Niektórzy wyrabiali miecze ze słynnej stali z Chiem. Inni strugali łuki, strzały do nich i oszczepy.
W mieście wrzało. Heranal bojąc się o skarbiec, rozkazał dwustu mężczyznom go przenieść. Nieśli oni potwornie ciężkie skrzynie wypełnione skarbami. Złoto, srebro i klejnoty wyniesiono do jaskini, którą uważano za magiczną. Ta jaskinia była trzy dni drogi od jaskini ze znakami celtyckimi, która przetrwała pięćset lat. Tam skarby dobrze ukryto, zamaskowano skrzynie i zawalono wejście. Potem wszyscy wrócili do wioski. Nikomu w głowie było kraść skarby, niebyło z nimi gdzie uciec. Jedynie z wioski oprócz tragarzy Heranal znał położenie jaskini, więc myślał że skarby są bezpieczne.
Gdyby wyjść po za wioskę, to Chiem przypominałoby ogromnego jeża. Palisady i wystające zaostrzone pale, broniły dostępu do domów i świątyni.
Na placu zgromadzono dwa tysiące pięciuset mężczyzn. Znaczną część tego zbiorowiska stanowili uciekinierzy i najemnicy. Rzymianie jeszcze nie przybyli co martwiło Heranal.
Następnego dnia przybyło z powrotem poselstwo wysłane przez wodza. Przynieśli oni odpowiedź negatywną, co utwierdziło wszystkich w przekonaniu, że Rzymianie chcą z Norikum zrobić zależną kolonię. Wygrana z armią wroga, dało by znak że Rzymianie nie podporządkują sobie tych terenów.
Po czterech kolejnych dniach Celtowie byli już gotowi. Terusa i Zelara uczyniono zarządcami zapasów. Wysyłali oni dzieci na polowania, nie chcąc męczyć wojowników. Martwili się bo jedzenia zostało na trzy dni.

16

Wielka koalicja była już tylko dzień drogi od granic Norikum, a półtora od Chiem. Zarządzono postój i żołnierze poszli do lasu, znaleźć coś do jedzenia. W rozbitym namiocie Nensus obmyślał strategię obronną, gdy szpiedzy donieśli mu że złapano szpiega w ich obozie. Nensus rozkazał przyprowadzić go do siebie. Wprowadzono go do namiotu, a on powoli rozejrzał się po ściankach namiotu i po właścicielu. Namiot według szpiega zrobił większe wrażenie niż Nensus. Wódz Germanów spojrzał mu w oczy i spytał
- Kim jesteś?
Szpieg, bez cienia strachu odpowiedział:
- Nazywam się Treas.
- Na czyje polecenie szpiegujesz nas i nasz obóz?
- Na polecenie Heranala, panie.
- Ilu jest was?
-Tylko ja jeden, panie.
Nensus nie zadawał już więcej pytań. Dobrze wiedział że Celci mają jakiegoś asa w rękawie. Gdyby byli bezbronni, spokojnie by czekali a nie rozpoczynali akcji wywiadowczej. Powiedział do strażnika który przyprowadził Treasa:
- Zabierzcie go stąd i wykończcie
Treas dobrze wiedział że czeka go śmierć. Jednak był zadowolony – Taranis zapewni mu miejsce w Krainie Szczęścia.
Po zabiciu Treasa Nensus ponownie zawołał zarządców narodów i oznajmił że wyruszają za pół godziny, gdyż Celtowie zdołali przyłączyć szpiegów do grupy. Zarządcy wydali z siebie opinie oburzenia wywołane tym żę są szpiedzy w obozie i tym że wojsko jeszcze nie zdążyło odpocząć.
Kwadrans później Wielka Armia ponownie wyruszyła do Chiem. Zatrzymała się dopiero po przejściu całego dnia i nocy. Byli dzień od Chiem, ale postanowili dać żołnierzom dzień wytchnienia aby mieli siły do walki. Do ich kwater też wpuszczono kobiety, niewolnice pojmane w wioskach na które napadli. Krzykom kobiet w namiotach nie było końca.

17

I oto po podchodach szpiegowskich, dyplomatycznych i ekonomicznych, dwie armie były bardzo blisko siebie.
Pierwsza miała dziesięć tysięcy wojowników, druga niespełna trzy tysiące. Ta większa preferowała trzy typy broni, mniejsza uznawała szlachtowanie się mieczami za jedyny skuteczny środek ataku.
Miejsce wybrane na rozegranie się nierównej bitwy doskonale oddawało wrażenie że Celtowie idą na śmierć.
Jezioro kraterowe Chiemsee, powstałe przez uderzenie pamiętnej komety, było oddalone o trzy kilometry od wyznaczonego miejsca starcia. Polana otoczona przez las dębów, buków i jodeł tworzyła niesamowitą aurę. Kamienie pozostawione przez lodowiec upstrzyły ją kolorami szarości i czerwieni które wyraźnie się odznaczały na szmaragdzie trawy.
Był to dzień 17 czerwiec 3r.p.n.e. Słońce było już wysoko na niebie. Szafir nieba znakomicie kontrastował mlecznymi chmurkami sunącymi wysoko nad ziemią. Pierwsza przybyła armia Celtów. Nieogoleni, brudni Celtowie, ubrani w kawałki stali, które miały ich ochronić przed niektórymi atakami strzał lub słabszych cięć mieczem. Sprawiali wrażenie armii łachudr, wystawionych po to aby chroniła krwawej kultur narodu.
Stali i czekali. Czekali. Przyszli. Nie zatrzymany strumień ludzi dowodzonych przez Nensus, Walewanera, Kalibog i Daaermana wlał się do lasu i powoli wyciekał na polankę.
Celtowie widząc to nawet się nie poruszyli. Czekali. W końcu armia koalicji ustawiła się na miejscu. Znowu wszyscy czekali. Kto zaatakuje pierwszy?

18

Pierwsi zaatakowali łucznicy łużyccy oraz oszczepnicy. Strzały wystrzeliwane z szybkością dziesięciu na minutę zasłoniły niebo jak chmara much próbująca rzucić się na padlinę. Oszczepy wyrzucane przez miotacze oszczepów wtórowały im. Te zachowywały się jak komary, gotowe żądlić aby tylko nasycić się krwią. Wszystkie trafiały w okolice Celtów. Kilka z nich trafiło w tkankę ale reszta wbiła się w tarczę, którymi się zasłaniano. Łucznicy ponowili atak, oszczepnicy również i po kilku salwach tarcze wyglądały jak jeże.
Wtedy ruszyła piechota. Osiem tysięcy wojowników wyposażonych w miecze poszło na gromadę obrońców Chiem. Wywiązała się zażarta bitwa. Celtowie z wściekłością ranili Gotów, z dzikością Germanów i z szaleństwem w oczach Łużyczan. Bronili każdego kawałka Norikum, nie pozwalając by ograbiono ich złoto i podbito ich tereny. Przeciwnicy też walczyli zaciekle. Bronili się przed Celtami przez kilka wieków, teraz odpłacają im za nadobne. Chociaż co niektórzy byli ranni, mieli skórę rozoraną przez miecze z twardej stali, walczyli nadal. Walczyli dla swoich żon i dzieci.
Goci odłączyli się od grupy i przypuścili szturm. Oszczepnicy pomogli im w tym, raniąc oszczepami tych którzy mogli zatrzymać niebezpieczną szarżę. Lecz obrońcy nie poddali się łatwo i odparli atak Gotów. Teraz ruszyli Germanie ale i oni zostali powstrzymani. W końcu ruszyła znamienita piechota celtycka, której dowodził na koniu płowym, Kalibog. Ustawiona w kolumny, znakomicie zorganizowana, przełamała pierwsze linie obrony. Teraz zewnętrzny pierścień Celtów się schował do środka, aby nabrać trochę sił a wyszedł wewnętrzny, zwarty i gotowy. Miecze błyszczały raz po raz w słońcu które prażyło niemiłosiernie.
Trupy ścieliły się obok obrońców Chiem gęsto jak kwiaty na łące. Niektóre z ciał jeszcze oddychały, lecz już niedługo. Szeroki i długi potok krwi ludzkiej szukał drogi, gdzie mógł się zbierać. Celtowie w duchu się cieszyli – Taranis ma dużą pociechę z rzeki krwi. Dlatego walczyli jeszcze zacieklej. Piechota łużycka atakowała co chwilę nie dając wytchnąć przeciwnikowi. Szczęk mieczy rozlegał się co chwilę tak samo jak krzyk człowieka ugodzonego strzałą.
Walczyli już od ponad godziny, a stan liczebny wynosił dwa tysiące do ośmiu tysięcy. Celtowie ponosili dużą stratę i wiedzieli o tym. Dlatego dwa razy przemyślali taktykę, gdzie pójść, gdzie się ustawić.
Ziemia na placu boju został udeptana i nabrała barwy czerwonej. Ranny został Kalibog, jego koń raniony w tętnicę szyjną wywrócił się i zdeptał jeźdźca, zrzucając go z grzbietu. Wierni oszczepnicy łużyccy przenieśli go poza teren walki i opatrzyli. Miał złamane obie nogi i zerwany mięsień piersiowy. Znachorzy powiedzieli mu że przeżyje i dali mu sok z maku, aby nie czuł bólu.
Zmęczenie zaczęło się udzielać obu stronom. Celtowie rotowali wewnątrz kręgu aby mieć chwilę na złapanie oddechu, ale nie mogło to trwać wiecznie. Łużyczanie i dołączenie do mich Germanie też zaczęli odczuwać skutki zmęczeni. Zawrót głowy, dezorientacja i dekoncentracja działały na nich dosłownie zabójczo. Dwie godziny później było tysiąc do pięciu tysięcy. Celtowie mogli jeszcze wygrać lecz musiały by do nich dotrzeć posiłki.
I tak się stało. Dotarli do nich Tevus i Zelar stali na czele grupy dodatkowego tysiąca. Natychmiast włączyli się go walki siekając Germanów. Nensus rzucił na nich Gotów z nowymi siłami i skierował do walki wręcz oszczepników. Teraz jedynie sześciuset ludzi atakowało łukami Celtów. Dwa tysiące przeciwko pięciu tysiącom.
Walka zmieniła się znowu w straszną rzeź. Tevus sam odrąbał trzem oszczepnikom głowy a czterech innych ciężko ranił. Nie miał dla nich litości – w końcu był Celtem, wojownikiem.
Lecz łucznicy zmusili się i wypruli z siebie piętnaście strzał na minutę. Efekty było widać. Celtowie nie mogli cały czas się osłaniać i co chwila któryś z nich padał martwy na ziemię. Zaskoczenie i początkowa przewaga Celtów przez dodatkowe siły stopniała jak śnieg w lato.
Goci rozbijali z obłędem w oczach warstwy Celtów docierając do wnętrza grupy. Łużyczanie i Germanie zamknęli przeciwników w pierścieniu w którym do środka skierowane były wszystkie miecze.
Celtowie nie od razu zorientowali się w tym. Myśleli że to rozpaczliwy oddział Gotów wpadł do środka, lecz zauważyli ze więcej ginie swoich rodaków ze wszystkich stron. To był ich koniec. Osiemset osób zamkniętych w kręgu z trzech tysięcy.
Pół godziny późnie było do wszystkim. Celtowie przegrali. Po bitwie zwycięzcy nawet nie odpoczęli tylko od razu pobiegli do wioski. Gdy tylko dzieci zobaczyły że to nie ich ojcowie biegną od razu podniosły alarm. Wioska w dziesięć sekund straciła połowę ludności, a w dalsze dwadzieścia była już wioską wymarłą. Kobiety i dzieci uciekły, ale część z nich dopadli Germanowie. Zwycięskie wojska oficjalnie wkroczyły do wioski i przyłączyły Norikum do Koalicji Trzech Ludów.

19

Daaerman zasiadł na krześle wodza w Chiem. Gdy rozmawiał z dwoma zarządcami narodów, jeden z żołnierzy oznajmił mu ze Heranala znaleziono. Polecił wprowadzić go. Heranal wyglądał strasznie. Miał rozciętą nogę, złamaną rękę i był posiniaczony.
Daaerman bez ogródek zapytał:
- Gdzie jest skarb? Skarbiec jest pusty?
- Skarbu się zachciewa – odpowiedział Heranal – Ode mnie nigdy go nie dostaniesz. Ja go przeniosłem daleko stąd, a ty zabiłeś wszystkich, którzy uczestniczyli w tej operacji. Tylko ja wiem gdzie on jest, ale ci nie powiem!
Rozeźlony Daaerman uderzył go w twarz.
-Jak się do mnie odzywasz, wszo? Mów gdzie on jest?
- Nigdy!
- W takim razie pójdziesz z Nensus i wszystko wyśpiewasz.
Ale Daaerman już nie uzyskał odpowiedzi bo Heranal skonał.

20

Cała armia przetrząsnęła w wzdłuż i wszerz całe Norikum. Nie znaleźli nawet jednej sestercji. Skarb był schowany tak że nikt nigdy go nie odnalazł.
Daaerman oddał Norikum Rzymianom za dwanaście milionów sestercji. Opłacił żołnierzy i ich wojsko i zostało mu zysku tylko sto tysięcy. Wielka bitwa z Celtami miała mu przynieść sławę i bogactwo. Przyniosła tylko sławę.

wtorek, 2 lutego 2010

Część druga "Taranisa" - My Road 2010

5

Zaczynało już zmierzchać. Na placu w niewielkim oddaleniu od budynków stał budynek świątynny. Był to duży budynek, zbudowany z kamieni na planie kwadratu o wymiarach 10 x 10 metrów. Był on na zewnątrz pomalowany na biało wapnem. Pobielone ściany znaczyły, że to budynek kultu. Wewnątrz świątyni był ołtarz z kamienia i nic więcej. Za budynkiem rósł rozłożysty dąb. Naprzeciw dębu układano ostatnie patyki chrustu na wielkim ognisku. Miało ono wysokość sześciu metrów i podpalone będzie widoczne z wielu kilometrów. Wokół ognisk w odległości dziesięciu metrów ustawiono stoły w pół okrąg a te nie mieszczące się na placu, postawiono po bokach świątyni, tak aby każdy mógł obejrzeć ceremonię podpalenia ogniska, uschłą gałęzią dębu.
Powoli zamykano stragany, jutro otwarte będą całą noc, liczono że przyjedzie jeszcze tysiąc osób. Martwiono się o jedzenie lecz dowiedziano się, że z sąsiedniego Sarurga zostanie przyniesione jeszcze trzysta dzików, bo okolice Chiem i Sarurga były słynne z licznej zwierzyny.
Wszyscy mieszkańcy Chiem i goście powrócili do swoich domów, szałasów i namiotów aby się przebrać. Janela ubierała swoją suknię a Kamor ubrany w zieloną togę, zapinał łańcuszek na jej szyi. Kiedy się w końcu ubrali, wyszli na spotkanie z Isalisem i Pereną, aby mieć wspólne miejsce. Kiedy dotarli do świątyni, przystanęli na chwile aby ogarnąć ten widok. Trzy tysiące osób krzątało się przy pięćdziesięciu stołach o długości dwudziestu metrów. Każdy stół miał sześć miejsc na pochodnie, na stołach znajdowały się tace z jedzeniem i napojami, a obok nich kawałki materiału i bukiety z kwiatów. Do tego święta przygotowywano się przez dwa tygodnie. Kiedy już Isalis i Perena oraz Kamor i Janela znaleźli miejsce obok siebie na półkolistym stole tylko dla starszyzny wioski i dla ważniejszych osób w wiosce. W centrum stołu siedział wódz plemienia, Kasel, starzec powszechnie szanowany. Obok niego, po obu stronach siedziało czterech druidów. Po prawej stronie, obok nich, siedział Kamor i Janela a obok nich Isalis i Perena. Po przeciwnej stronie siedziało małżeństwo które pełniło rolę skryb, oboje znali ogham, pismo celtyckie a zaraz za nimi zarządca spichlerza i zarządca skarbca. Kiedy już zapadła ciemność a księżyc w pełni był wysoko na niebie, druidzi wstali podeszli do ogniska i zaczęli śpiewać nabożne pieśni. Wszyscy powstali i zaczęli śpiewać razem z nimi. Odśpiewali trzy pieśni i druid najniższy rangą, podał zapaloną gałązkę dębu i podał ją wyższemu rangą i tak dalej. Gdy dotarła do przewodnika świątyni, ten podszedł do stosu i podpalił go. Druidzi otoczyli go z czterech stron i rzucili w niego cztery żołędzie. Odśpiewali jeszcze jedną pieśń i wrócili do stołu. Kasel wygłosił krótkie przemówienie i wszyscy zaczęli biesiadować. Ognisko oświetlało ich i dlatego ta uczta była przyjemna. Było widno i ciepło. Około godziny dziesiątej zaczęto rozmawiać na temat bezpieczeństwa wioski. Powstrzymywano się od picia wina i piwa, najeźdźcy mogli zaatakować w każdej chwili. Kobiety zaczęły rozmawiać o targu i o rzeczach które widziały.
Wtem szmery z zarośli zaczęły przykuwać uwagę Kasela. Dał znak aby sprawdzono co w nich jest, ale to tylko była młoda sarna, przyciągnięta światłem.

6

Marenasz wysłuchiwał raportu szpiegów którzy donosili mu o liczbie osób na uczcie, ilości wojowników i o ilości broni. Sam obserwował wszystko z pobliskiego wzgórza. Od wioski dzieliło go niespełna kilometr. Wszystko było jasno oświetlone przez księżyc, ale nie pilnowano czy ktoś się zbliża. Wszyscy byli zajęci świętowaniem.
Marenasz pomyślał, że po wykonanym zadaniu sam będzie świętował.
Po kilku minutach podszedł do niego Tonasz i spytał o nowe wieści
- Co ci donieśli szpiedzy – zapytał – Kiedy możemy zaatakować. W końcu to ty się tu znasz dobrze na sztuce wojennej.
- Powiedzieli, że n stołach jest dużo wina, czyli będą pijani na umór. Nasza garstka dziewięciuset z łatwością może wyrżnąć ich trzy tysiące, a bez kobiet i dzieci to tylko sześćset osób. Łatwo wygramy tę bitwę. Zaatakujemy jeszcze dziś. Za godzinę.
- Ufam twojej ocenie Marenaszu i wierzę ci. Jeżeli wszystko się powiedzie to ja cię dobrze wynagrodzę i władca w Orlogrodzie. Lecz jeżeli klęska to twoja rodzina będzie wysłana jako niewolnicy. Pamiętaj!
Tymi słowy odszedł Tonasz od skarpy na której siedział Marenasz, wiedział że jeżeli go dobrze postraszy to będzie bardziej bezwzględny. Dobrze wiedział co może z człowiekiem zrobić strach i niepokój.
Pół godziny później już wszyscy byli gotowi do walki. Było widać że wszyscy rwą się do walki. Ich ubranie było okrywę płatami miedzi, prymitywną zbroja która spełniała swoje zadanie. Ich bronią były miecze, włócznie, sztylety i łuki.
Marenasz zwołał wszystkich po przeciwnej stronie wzgórza i omówił plan.
- Grupa pierwsza ze mną na czele, w składzie czterystu osób przypuści szturm czołowy. Grupa druga, której przewodniczy Tonasz w sile dwustu osób, zaatakuje z prawego boku wioski i będzie ostrzeliwała uciekających z łuku. Grupa trzecia z Koreaszem na czele będzie atakowała włóczniami i sztyletami z lewego boku. Weźmiecie resztę ludzi.
Wszyscy słuchali Marenasza. Jego zmysł taktyczny w bitwach był nieoceniony. Kombinował, myślał, jak zaatakować tak aby stracić jak najmniej żołnierzy a zyskać jak najwięcej. Tonasz zawołał:
- Ustawić się, wyruszamy. Atakujemy na znak rogu.
Wojsko wyruszyło.

7

Była już północ a na uczcie dalej nie przestano rozprawiać o zagrożeniu. Lecz powoli rozmowa schodziła na inne tematy. Poważnie myślano o tym aby Chiem połączyło się z wsią Sarurga i stworzyło niewielkie państwo. Wskazywano potencjalne korzyści, lecz i wytykano wady. Ponad połowa wszystkich mężczyzn była za koalicją. Co więcej kobiety tez dopuszczono do obrad, w końcu też były mieszkańcami wioski. Podczas rozmów Janela i Perena oraz małżeństwo skrybów udali się na stronę aby odetchnąć świeżym powietrzem. Janela chciała się poradzić skrybów aby pomogli jej wybrać imię dla dziecka. Podeszła do nich
- Witajcie, jak się czujecie?
- Och, nie zbyt dobrze, sarna była zbyt żylasta i teraz jest mi niedobrze. Chyba musze się przejść – wystękała żona skryby
- Pójdę z wami, mam pewną sprawę z wami do omówienia.
Kilka minut później Kamor i Isalis zaniepokojeni długą nieobecnością żon, poszli ich szukać. Od sprzedawcy perfum się dowiedzieli że poszli ze skrybami do lasu.
- Hmm, chyba po to aby przedyskutować imię dla dziecka – domyślał się Kamor
- Tak, mówiła mi o tym Perena, gratuluję!
- Dziękuję, teraz weź miecze, niebezpiecznie jest chodzić samemu, nieuzbrojonemu człowiekowi po lesie.
- Słusznie – przytaknął Isalis i po chwil wrócił z dwoma mieczami.
Weszli do lasu i po kilkunastu minutach marszu znaleźli się w centrum lasu, za wysokim pagórkiem i kilkoma mniejszymi, znaleźli ich wszystkich opartych o zbocze. Rozmawiali sobie w najlepsze. Kiedy Isalis ich zawołał, Janela podbiegła do Kamora i powiedziała:
- Czy Gerse ci się podoba? – spytała
- Och bardzo, ale mnie trap, co robicie tak daleko od wioski?
Kamor nie dostał odpowiedzi, gdyż słowa Janeli zagłuszył dźwięk rogu.

8

Kiedy Isalis zorientował się że po rogu słychać wrzask i okrzyki bojowe Słowian, rozkazał:
- Nich nikt się stąd nie rusza. Ja idę się rozejrzeć, daleko nie idę na szczyt pagórka. Kamor, pilnuj ich. Chyba będziemy musieli tu zrobić obóz – przewidywał
- Czemu? – spytał skryba – Przecież musimy im pomóc w walce!
- Nie pomożemy im, bo wątpię czy coś się da z tej sytuacji wybrnąć obronną ręką. Słyszeliśmy trzy oddzielne wrzaski, z różnych stron, otoczyli ich. Jako że my jesteśmy podchmieleni a oni zapewne trzeźwi, nie wygramy.
Skryba był zszokowany
- Co ja słyszę od przywódcy grupy wojowników? Poddajesz się?
- Ja się nie poddaję, czy mamy zginąć w walce a Słowianie i was by dopadli, czy mamy przeżyć? Tam i tak jest już na pewno opłakana sytuacja. Wszyscy chcąc, nie chcąc są pijani bo wina z Sarurga są strasznie mocne. Musimy przeżyć!
Nie minęło kilka minut a wrócił Isalis. Ze smutną miną powiedział:
- Chodźcie i zobaczcie to sami.
Kiedy się wdrapali na szczyt pagórka wszystkich ogarnął strach.
Zobaczyli łunę nad Chiem, wszystko w nim się paliło, domy, dach świątyni, stoły a nawet biesiadnicy.
- Nasze dzieci, nasze dzieci, co się z nimi stanie? – załkała Perena a zawtórowała jej skrybowa i Janela.
- Nie bójcie, są duże, na pewno uciekną.
Mężowie uspokajali i przytulali kobiety, lecz sami byli w strachu.

9

Rzeczywistość wyglądała jeszcze gorzej od tego co zobaczyli uciekinierzy. Grupa szturmowa z Marenaszem na czele otwarcie wkroczyła do wioski, jak tylko róg zabrzmiał. Ruchy Celtów były spowolnione przez wino i piwo. Marenasz od razu przystąpił do walki i odciąg dwie głowy, jednym pociągnięciem miecza. Wszyscy zerwali się z miejsc i zaczęli kluczyć przez labirynt stołów. Ich umiejscowienie tylko działało na niekorzyść Celtów. Grupa szturmowa na wstępie usiekła stu mężczyzn. Krzyk kobiet, płacz dzieci i przekleństwa mężczyzn mieszały się i stworzyły jazgot tak głośny że dotarł on do uszu Isalisa i Kamora.
Krew sięgała obficie, stoły zawalały się pod ciężarem trupów, panicznie uciekający mieszkańcy potykali się o pijanych, konających ludzi. Grupa łuczników jeszcze pogorszyła ten obraz. Tonasz zalecił aby setka strzelała zatrutymi strzałami a druga setka płonącymi. Grad strzał spadł na głowy i plecy biesiadników. Jeżeli nie ginęli oni od razu to ginęli po kilku minutach kiedy do krwi dostała się trucizna, bądź jak to płomień zaczął płonąć na ubraniu, paląc materiał i parząc skórę. Trzecia grupa włóczników odcięła drogę ucieczki ludziom. Nieliczne, półżywe jednostki i przede wszystkim dzieci prześlizgiwały się przez zaporę obcych wojsk. Dorośli musieli dać się zaszlachtować. Włócznie wbijały się im w skórę a sztylety je rozrywały. Krew tryskała strumieniami, jedynie pogarszając sprawę. Z trzech stron śmierć nadchodziła powolnymi krokami. Już ponad tysiąc pięćset osób zginęło, a uciekło zaledwie dwustu.
Na pagórku zauważono sylwetki dzieci, to gromada uciekinierów wyrwała się z ramion śmierci. W tej grupie były dzieci Kamora, Isalisa i małżeństwa skrybów. Rodzice je przytulili ciesząc się przez łzy. Do nich stopniowo przybyła garstka dorosłych, wszyscy ledwo żywi.
W wiosce ci którzy jeszcze żyli, błagali bogów o szybką śmierć swoją i wrogów. Bóg dębu wysłuchał ich prośby.

10

Oto i ona przybyła z ciemnej otchłani kosmosu. Lodowa kometa o średnicy ponad jednego kilometra wchodziła w atmosferę Ziemi pod łagodnym kątem. Jej powłoka złożona z brudnej, zamarzniętej wody i kawałków skał topiła się przez tarcie. Zmniejszała swoją średnicę, lecz nie zauważalnie, wciąż miała około kilometra.
Ci którzy byli we wiosce poczuli że ciśnienie powierza wzrosło. Lecz tłumaczyli to zmęczeniem. Najeźdźcy dalej zabijali ludzi którzy się nieporadnie bronili. Na jednego Słowianina przypadało pięćdziesięciu Celtów.
Kamor zebrał wszystkich ocalonych kilka kilometrów od wioski i zarządził:
- Musimy ruszać natychmiast, jeżeli chcemy przeżyć. Musimy w ciągu godziny przebyć dystans siedmiu kilometrów. Albo to albo zginiemy zabici przez wrogów – w jego słowach było ostrzeżenie dla Słowian, że tak łatwo Kamor się nie podda.
Ruszyli. Kobiety i dzieci przodem, mężczyźni ostatni, aby zabezpieczać tyły. Kamor i Isalis narzucili mordercze tempo. Słabsi zostawali w tyle, ale nikt na przodzie na nich nie czekał.
Godzinę później dotarli do wysokiej góry, okrążyli ją i schowali się za jej zboczem. Była godzina druga.
Jęki rannych i konających obu narodów rozrywały leśną ciszę. Wszystko dogasało. Słowianie w liczbie sześciuset, poszli ograbić wozy ze złotem, klejnotami i cennymi rzeczami.
Nagle poczuli wszyscy w uszach ból, krew im wypływała z nosów, oczu i uszu oraz ust. Patrzyli po sobie ze zdziwieniem. Jakiś hałas dochodził z góry, świst, huk. Zrobiło się bardzo gorąco, zaczęli się wszyscy pocić. Tonasz i Marenasz spojrzeli w górę i powiedzieli
- Niech Swarożyc ma nas w swojej opiece.

11

Kula ognia z impetem 43.000 kilometrów na sekundę uderzyła w wioskę. Zgniotła ona całe Chiem, zburzyła budynki, zmasakrowała ludzkie szczątki i ciała tych którzy przeżyli. Fala uderzeniowa która poszła po impakcie zniszczyła drzewostan na obszarze siedmiu kilometrów od epicentrum. Ziemia zadrżała w posadach, cała Europa doznała ran od tego uderzenia. Odzywały się wulkany, fale tektoniczne spowodowały trzęsienia ziemi a jeziora i rzeki występowały z koryt.
Grupa uciekinierów z Chiem miała szczęście, przeżyli. Wszystko widzieli zza zbocza góry. Płakali nad swoją utraconą wioską, gdyż stracili dobytek życia oraz dzieci.
Isalis nalegał skrybów aby tę historię wykuli w skalę na pamiątkę tamtej katastrofy. Kiedy to zrobili, odeszli, szukając nowej siedziby.

Część druga "Taranisa" - My Road 2010

5

Zaczynało już zmierzchać. Na placu w niewielkim oddaleniu od budynków stał budynek świątynny. Był to duży budynek, zbudowany z kamieni na planie kwadratu o wymiarach 10 x 10 metrów. Był on na zewnątrz pomalowany na biało wapnem. Pobielone ściany znaczyły, że to budynek kultu. Wewnątrz świątyni był ołtarz z kamienia i nic więcej. Za budynkiem rósł rozłożysty dąb. Naprzeciw dębu układano ostatnie patyki chrustu na wielkim ognisku. Miało ono wysokość sześciu metrów i podpalone będzie widoczne z wielu kilometrów. Wokół ognisk w odległości dziesięciu metrów ustawiono stoły w pół okrąg a te nie mieszczące się na placu, postawiono po bokach świątyni, tak aby każdy mógł obejrzeć ceremonię podpalenia ogniska, uschłą gałęzią dębu.
Powoli zamykano stragany, jutro otwarte będą całą noc, liczono że przyjedzie jeszcze tysiąc osób. Martwiono się o jedzenie lecz dowiedziano się, że z sąsiedniego Sarurga zostanie przyniesione jeszcze trzysta dzików, bo okolice Chiem i Sarurga były słynne z licznej zwierzyny.
Wszyscy mieszkańcy Chiem i goście powrócili do swoich domów, szałasów i namiotów aby się przebrać. Janela ubierała swoją suknię a Kamor ubrany w zieloną togę, zapinał łańcuszek na jej szyi. Kiedy się w końcu ubrali, wyszli na spotkanie z Isalisem i Pereną, aby mieć wspólne miejsce. Kiedy dotarli do świątyni, przystanęli na chwile aby ogarnąć ten widok. Trzy tysiące osób krzątało się przy pięćdziesięciu stołach o długości dwudziestu metrów. Każdy stół miał sześć miejsc na pochodnie, na stołach znajdowały się tace z jedzeniem i napojami, a obok nich kawałki materiału i bukiety z kwiatów. Do tego święta przygotowywano się przez dwa tygodnie. Kiedy już Isalis i Perena oraz Kamor i Janela znaleźli miejsce obok siebie na półkolistym stole tylko dla starszyzny wioski i dla ważniejszych osób w wiosce. W centrum stołu siedział wódz plemienia, Kasel, starzec powszechnie szanowany. Obok niego, po obu stronach siedziało czterech druidów. Po prawej stronie, obok nich, siedział Kamor i Janela a obok nich Isalis i Perena. Po przeciwnej stronie siedziało małżeństwo które pełniło rolę skryb, oboje znali ogham, pismo celtyckie a zaraz za nimi zarządca spichlerza i zarządca skarbca. Kiedy już zapadła ciemność a księżyc w pełni był wysoko na niebie, druidzi wstali podeszli do ogniska i zaczęli śpiewać nabożne pieśni. Wszyscy powstali i zaczęli śpiewać razem z nimi. Odśpiewali trzy pieśni i druid najniższy rangą, podał zapaloną gałązkę dębu i podał ją wyższemu rangą i tak dalej. Gdy dotarła do przewodnika świątyni, ten podszedł do stosu i podpalił go. Druidzi otoczyli go z czterech stron i rzucili w niego cztery żołędzie. Odśpiewali jeszcze jedną pieśń i wrócili do stołu. Kasel wygłosił krótkie przemówienie i wszyscy zaczęli biesiadować. Ognisko oświetlało ich i dlatego ta uczta była przyjemna. Było widno i ciepło. Około godziny dziesiątej zaczęto rozmawiać na temat bezpieczeństwa wioski. Powstrzymywano się od picia wina i piwa, najeźdźcy mogli zaatakować w każdej chwili. Kobiety zaczęły rozmawiać o targu i o rzeczach które widziały.
Wtem szmery z zarośli zaczęły przykuwać uwagę Kasela. Dał znak aby sprawdzono co w nich jest, ale to tylko była młoda sarna, przyciągnięta światłem.

6

Marenasz wysłuchiwał raportu szpiegów którzy donosili mu o liczbie osób na uczcie, ilości wojowników i o ilości broni. Sam obserwował wszystko z pobliskiego wzgórza. Od wioski dzieliło go niespełna kilometr. Wszystko było jasno oświetlone przez księżyc, ale nie pilnowano czy ktoś się zbliża. Wszyscy byli zajęci świętowaniem.
Marenasz pomyślał, że po wykonanym zadaniu sam będzie świętował.
Po kilku minutach podszedł do niego Tonasz i spytał o nowe wieści
- Co ci donieśli szpiedzy – zapytał – Kiedy możemy zaatakować. W końcu to ty się tu znasz dobrze na sztuce wojennej.
- Powiedzieli, że n stołach jest dużo wina, czyli będą pijani na umór. Nasza garstka dziewięciuset z łatwością może wyrżnąć ich trzy tysiące, a bez kobiet i dzieci to tylko sześćset osób. Łatwo wygramy tę bitwę. Zaatakujemy jeszcze dziś. Za godzinę.
- Ufam twojej ocenie Marenaszu i wierzę ci. Jeżeli wszystko się powiedzie to ja cię dobrze wynagrodzę i władca w Orlogrodzie. Lecz jeżeli klęska to twoja rodzina będzie wysłana jako niewolnicy. Pamiętaj!
Tymi słowy odszedł Tonasz od skarpy na której siedział Marenasz, wiedział że jeżeli go dobrze postraszy to będzie bardziej bezwzględny. Dobrze wiedział co może z człowiekiem zrobić strach i niepokój.
Pół godziny później już wszyscy byli gotowi do walki. Było widać że wszyscy rwą się do walki. Ich ubranie było okrywę płatami miedzi, prymitywną zbroja która spełniała swoje zadanie. Ich bronią były miecze, włócznie, sztylety i łuki.
Marenasz zwołał wszystkich po przeciwnej stronie wzgórza i omówił plan.
- Grupa pierwsza ze mną na czele, w składzie czterystu osób przypuści szturm czołowy. Grupa druga, której przewodniczy Tonasz w sile dwustu osób, zaatakuje z prawego boku wioski i będzie ostrzeliwała uciekających z łuku. Grupa trzecia z Koreaszem na czele będzie atakowała włóczniami i sztyletami z lewego boku. Weźmiecie resztę ludzi.
Wszyscy słuchali Marenasza. Jego zmysł taktyczny w bitwach był nieoceniony. Kombinował, myślał, jak zaatakować tak aby stracić jak najmniej żołnierzy a zyskać jak najwięcej. Tonasz zawołał:
- Ustawić się, wyruszamy. Atakujemy na znak rogu.
Wojsko wyruszyło.

7

Była już północ a na uczcie dalej nie przestano rozprawiać o zagrożeniu. Lecz powoli rozmowa schodziła na inne tematy. Poważnie myślano o tym aby Chiem połączyło się z wsią Sarurga i stworzyło niewielkie państwo. Wskazywano potencjalne korzyści, lecz i wytykano wady. Ponad połowa wszystkich mężczyzn była za koalicją. Co więcej kobiety tez dopuszczono do obrad, w końcu też były mieszkańcami wioski. Podczas rozmów Janela i Perena oraz małżeństwo skrybów udali się na stronę aby odetchnąć świeżym powietrzem. Janela chciała się poradzić skrybów aby pomogli jej wybrać imię dla dziecka. Podeszła do nich
- Witajcie, jak się czujecie?
- Och, nie zbyt dobrze, sarna była zbyt żylasta i teraz jest mi niedobrze. Chyba musze się przejść – wystękała żona skryby
- Pójdę z wami, mam pewną sprawę z wami do omówienia.
Kilka minut później Kamor i Isalis zaniepokojeni długą nieobecnością żon, poszli ich szukać. Od sprzedawcy perfum się dowiedzieli że poszli ze skrybami do lasu.
- Hmm, chyba po to aby przedyskutować imię dla dziecka – domyślał się Kamor
- Tak, mówiła mi o tym Perena, gratuluję!
- Dziękuję, teraz weź miecze, niebezpiecznie jest chodzić samemu, nieuzbrojonemu człowiekowi po lesie.
- Słusznie – przytaknął Isalis i po chwil wrócił z dwoma mieczami.
Weszli do lasu i po kilkunastu minutach marszu znaleźli się w centrum lasu, za wysokim pagórkiem i kilkoma mniejszymi, znaleźli ich wszystkich opartych o zbocze. Rozmawiali sobie w najlepsze. Kiedy Isalis ich zawołał, Janela podbiegła do Kamora i powiedziała:
- Czy Gerse ci się podoba? – spytała
- Och bardzo, ale mnie trap, co robicie tak daleko od wioski?
Kamor nie dostał odpowiedzi, gdyż słowa Janeli zagłuszył dźwięk rogu.

8

Kiedy Isalis zorientował się że po rogu słychać wrzask i okrzyki bojowe Słowian, rozkazał:
- Nich nikt się stąd nie rusza. Ja idę się rozejrzeć, daleko nie idę na szczyt pagórka. Kamor, pilnuj ich. Chyba będziemy musieli tu zrobić obóz – przewidywał
- Czemu? – spytał skryba – Przecież musimy im pomóc w walce!
- Nie pomożemy im, bo wątpię czy coś się da z tej sytuacji wybrnąć obronną ręką. Słyszeliśmy trzy oddzielne wrzaski, z różnych stron, otoczyli ich. Jako że my jesteśmy podchmieleni a oni zapewne trzeźwi, nie wygramy.
Skryba był zszokowany
- Co ja słyszę od przywódcy grupy wojowników? Poddajesz się?
- Ja się nie poddaję, czy mamy zginąć w walce a Słowianie i was by dopadli, czy mamy przeżyć? Tam i tak jest już na pewno opłakana sytuacja. Wszyscy chcąc, nie chcąc są pijani bo wina z Sarurga są strasznie mocne. Musimy przeżyć!
Nie minęło kilka minut a wrócił Isalis. Ze smutną miną powiedział:
- Chodźcie i zobaczcie to sami.
Kiedy się wdrapali na szczyt pagórka wszystkich ogarnął strach.
Zobaczyli łunę nad Chiem, wszystko w nim się paliło, domy, dach świątyni, stoły a nawet biesiadnicy.
- Nasze dzieci, nasze dzieci, co się z nimi stanie? – załkała Perena a zawtórowała jej skrybowa i Janela.
- Nie bójcie, są duże, na pewno uciekną.
Mężowie uspokajali i przytulali kobiety, lecz sami byli w strachu.

9

Rzeczywistość wyglądała jeszcze gorzej od tego co zobaczyli uciekinierzy. Grupa szturmowa z Marenaszem na czele otwarcie wkroczyła do wioski, jak tylko róg zabrzmiał. Ruchy Celtów były spowolnione przez wino i piwo. Marenasz od razu przystąpił do walki i odciąg dwie głowy, jednym pociągnięciem miecza. Wszyscy zerwali się z miejsc i zaczęli kluczyć przez labirynt stołów. Ich umiejscowienie tylko działało na niekorzyść Celtów. Grupa szturmowa na wstępie usiekła stu mężczyzn. Krzyk kobiet, płacz dzieci i przekleństwa mężczyzn mieszały się i stworzyły jazgot tak głośny że dotarł on do uszu Isalisa i Kamora.
Krew sięgała obficie, stoły zawalały się pod ciężarem trupów, panicznie uciekający mieszkańcy potykali się o pijanych, konających ludzi. Grupa łuczników jeszcze pogorszyła ten obraz. Tonasz zalecił aby setka strzelała zatrutymi strzałami a druga setka płonącymi. Grad strzał spadł na głowy i plecy biesiadników. Jeżeli nie ginęli oni od razu to ginęli po kilku minutach kiedy do krwi dostała się trucizna, bądź jak to płomień zaczął płonąć na ubraniu, paląc materiał i parząc skórę. Trzecia grupa włóczników odcięła drogę ucieczki ludziom. Nieliczne, półżywe jednostki i przede wszystkim dzieci prześlizgiwały się przez zaporę obcych wojsk. Dorośli musieli dać się zaszlachtować. Włócznie wbijały się im w skórę a sztylety je rozrywały. Krew tryskała strumieniami, jedynie pogarszając sprawę. Z trzech stron śmierć nadchodziła powolnymi krokami. Już ponad tysiąc pięćset osób zginęło, a uciekło zaledwie dwustu.
Na pagórku zauważono sylwetki dzieci, to gromada uciekinierów wyrwała się z ramion śmierci. W tej grupie były dzieci Kamora, Isalisa i małżeństwa skrybów. Rodzice je przytulili ciesząc się przez łzy. Do nich stopniowo przybyła garstka dorosłych, wszyscy ledwo żywi.
W wiosce ci którzy jeszcze żyli, błagali bogów o szybką śmierć swoją i wrogów. Bóg dębu wysłuchał ich prośby.

10

Oto i ona przybyła z ciemnej otchłani kosmosu. Lodowa kometa o średnicy ponad jednego kilometra wchodziła w atmosferę Ziemi pod łagodnym kątem. Jej powłoka złożona z brudnej, zamarzniętej wody i kawałków skał topiła się przez tarcie. Zmniejszała swoją średnicę, lecz nie zauważalnie, wciąż miała około kilometra.
Ci którzy byli we wiosce poczuli że ciśnienie powierza wzrosło. Lecz tłumaczyli to zmęczeniem. Najeźdźcy dalej zabijali ludzi którzy się nieporadnie bronili. Na jednego Słowianina przypadało pięćdziesięciu Celtów.
Kamor zebrał wszystkich ocalonych kilka kilometrów od wioski i zarządził:
- Musimy ruszać natychmiast, jeżeli chcemy przeżyć. Musimy w ciągu godziny przebyć dystans siedmiu kilometrów. Albo to albo zginiemy zabici przez wrogów – w jego słowach było ostrzeżenie dla Słowian, że tak łatwo Kamor się nie podda.
Ruszyli. Kobiety i dzieci przodem, mężczyźni ostatni, aby zabezpieczać tyły. Kamor i Isalis narzucili mordercze tempo. Słabsi zostawali w tyle, ale nikt na przodzie na nich nie czekał.
Godzinę później dotarli do wysokiej góry, okrążyli ją i schowali się za jej zboczem. Była godzina druga.
Jęki rannych i konających obu narodów rozrywały leśną ciszę. Wszystko dogasało. Słowianie w liczbie sześciuset, poszli ograbić wozy ze złotem, klejnotami i cennymi rzeczami.
Nagle poczuli wszyscy w uszach ból, krew im wypływała z nosów, oczu i uszu oraz ust. Patrzyli po sobie ze zdziwieniem. Jakiś hałas dochodził z góry, świst, huk. Zrobiło się bardzo gorąco, zaczęli się wszyscy pocić. Tonasz i Marenasz spojrzeli w górę i powiedzieli
- Niech Swarożyc ma nas w swojej opiece.

11

Kula ognia z impetem 43.000 kilometrów na sekundę uderzyła w wioskę. Zgniotła ona całe Chiem, zburzyła budynki, zmasakrowała ludzkie szczątki i ciała tych którzy przeżyli. Fala uderzeniowa która poszła po impakcie zniszczyła drzewostan na obszarze siedmiu kilometrów od epicentrum. Ziemia zadrżała w posadach, cała Europa doznała ran od tego uderzenia. Odzywały się wulkany, fale tektoniczne spowodowały trzęsienia ziemi a jeziora i rzeki występowały z koryt.
Grupa uciekinierów z Chiem miała szczęście, przeżyli. Wszystko widzieli zza zbocza góry. Płakali nad swoją utraconą wioską, gdyż stracili dobytek życia oraz dzieci.
Isalis nalegał skrybów aby tę historię wykuli w skalę na pamiątkę tamtej katastrofy. Kiedy to zrobili, odeszli, szukając nowej siedziby.